piątek, 2 maja 2008
"Czarne wesele" w Klukach
Od kilku już lat wybierałem się do Kluk na „Czarne wesele”. Zawsze jednak kończyło się dobrymi chęciami. W tym roku postanowienie było mocne – jadę i już!
Słowo czynem się stało. Z moim kochaniem zapakowaliśmy się do podstawionego pod Zamek Książąt Pomorskich busa i w drogę.
Odrobina suchych faktów cytowanych za oficjalną stroną Muzeum w Klukach "Kopanie torfu rozpoczynało się corocznie w pierwszych dniach maja. Termin ten miał uzasadnienie ze względu na specyfikę terenu - bardzo podmokłego i bagnistego. W maju poziom wód gruntowych był na tyle niski, by można było kopać; do jesieni natomiast pozostawało wystarczająco dużo czasu, żeby torf wysechł. Był to również termin dogodny dla rybaków, którzy stanowili większość wśród mieszkańców Kluk, jako że następowała wtedy przerwa w połowach. Kopanie torfu odbywało się na zasadzie wzajemnej pomocy wioskowej. W ciągu kolejnych dni jedni gospodarze pomagali drugim, aż po kilkunastu dniach ciężkiej pracy wszystkie gospodarstwa zaopatrzone były w wystarczającą na całą zimę ilość opału. Codzienna praca kończona była wspólnym biesiadowaniem. Tak jak mężczyźni wspólnie kopali torf, tak kobiety wspólnie przygotowywały posiłek - kolejno w różnych chatach. Najważniejszym daniem była jajecznica uznawana za posiłek świąteczny. Nie brakowało również napitków - głównie wódki i piwa. Ciężka codzienna praca odczuwana była w wioskowej społeczności jako rodzaj święta. Wspólna praca, wzajemna pomoc cementowały wiejską wspólnotę, dawały jej członkom poczucie przynależności do niej. Łączenie czasu pracy i świętowania miało swój wymiar symboliczny, właściwy dla społeczności tradycyjnych, ale również materialny - świętowanie i weselenie się było uzasadnione, zważywszy że torf był głównym materiałem opałowym i zgromadzenie odpowiedniej jego ilości gwarantowało przeżycie zimy. W tym kontekście zrozumiała staje się nazwa Czarne Wesele, kojarząca się raczej ze ślubem, uroczystością a nie z ciężką pracą.”
Od 1995 roku Muzeum Wsi Słowiańskiej organizuje cykliczną imprezę pod nazwą „Czarne wesele”. Doskonała okazja aby zapoznać „pokolenie elektroniki” z klimatem dziewiętnastowiecznej wsi. Zapomnijcie o mikrofalówkach, pralkach, masłem w kostkach, gotowej konfekcji. Trzeba było zrobić samemu. Jak? Można było przekonać się osobiście i na żywo. Do tego skosztować wypiekanego w muzealnym piecu chleba ze smalcem, żuru i drożdżowych wafli. Oczywiście dla tradycyjnych głodomorów jadłodajnia z fast foodami też była.
Nie zabrakło też ludowych zespołów zapewniających rozrywkę tańcem i śpiewem. Do tego rękodzielnicy i artyści. Wszystko razem tworzy jedyny w swoim rodzaju klimat, który warto zobaczyć na własne oczy.
Pogoda dopisała. Atrakcji co niemiara. Kilka godzin minęło szybko. Pozostało tylko powrócić do cywilizacji ale bogatsi o wspaniałe wrażenia i wiele wspaniałych zdjęć.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz