18.06.2007
Niedzielka rozpoczęła się dla mnie dość wcześnie. Uwielbiam telefony z pracy o świcie.
Skoro już nieśpię to warto wybrać się gdzieś.
Dawno nie było mnie w mieście. Pogoda dopisała tako rower pod siedzenie i naprzód.
Pierwszy cel. Park im. Waldorfa. Za czasów sprzed II wojny zwany Rosegarten.
Różyczki jak zawsze piękne. Pomnik Szymanowskiego dalej na miejscu.
Niby nic nowego? Oj nie. Jednak coś nowego w dali dziwnie mi majaczy.
Nie byłbym sobą aby nie zobaczyć co też nowego wstawili.
"Klawiatura gwiazd Festiwalu Pianistyki Polskiej w Słupsku"
Tak było napisane na tabliczce wbitej w ziemię.
.
Jak to nazwać? Pomnik? Raczej nie. Obelisk, monument?
Jak zwał tak zwał nie jestem przeciwny takim pomysłom.
Ale rozwodzić się nad tym też nie mam zamiaru :)
Rower w garść i jadę pod Zamek Książąt Pomorskich.
Wczesną wiosną było pełno "ochów" i "achów" na temat odnowionego parku przyzamkowego.
Nie spodziewałem się wielkich wodotrysków z dwóch powodów:
widziałem już w relacjach TV- roślinki dość młode to i efektu jeszcze do końca nie widać
Szczęka mi opadła. Dopiero przyglądając się lepiej murom zamku zobaczyłem kilka kamer i
potężne głośniki. Skoro pan z ochrony taki miły to i grzecznie ukłoniłem się do kamerki.
Popstrykałem na prawo i lewo.
Zabieram się do opuszczenia terenu i słyszę znowu Pana z ochrony - "Udana sesja?"
Skoro grzecznie pytają to i grzecznie odpowiedziałem podniesionym do góry kciukiem
jednocześnie myśląc - permamentna inwigilacja. Nie wytrzymam!
Blisko już miałem na tzw. "Jarmark Gryfitów".
Nigdy nie pałałem zbytnią sympatią do tej imprezki. A nawet nie wiem czemu.
Ot NIE I JUŻ!
Nie zawiodłem się jak zwykle nic co mnie by zainteresowało.
W "tył na lewo" i pedałuję do Parku Kultury i Wypoczynku. Lubiłem ten park.
Aczkowielk od kilku lat zrobił się zbyt sterylny. Wszystkie chodniczki równiutkie.
Kosteczką brukową w kolorkach różnych wyłożone. Wszystko jakieś ugrzecznione...
Wtedy mnie naszło. Dawno nie byłem w Lasku Północny. I to bardzo dawno.
Będzie tego ze 20 lat!
Dla czego? Po pierwsze - to nie mój koniec miasta.
Po drugie - bardziej to przypominało pijacką melinę. Brudną i zapuszczoną.
Dojazd jaki był w mojej pamięci taki i pozostał.
Pięćdziesięcioletni asfalt o strukturze sera. Ale dalej... jestem mile zaskoczony.
Niegdyś droga rozjerzdżona pojazdami, grząska i błotnista, dziś równiutka. Wychuchana wręcz.
Przepływajęcy tamtędy strumyk wyglądał niegdyś jak błotnista "ściekówka-śmierdziówka".
Teraz uregulowana. Brzegi wzmocnione i wyłożone kamieniem. I miejsce aby przycupnąć pod dachem też jest.
Jednak pierwsze wrażenie bywa mylne. Ot pewnie tylko na pokaz tak na początku zrobione.
Przecież muszę do czegoś czepić się. Pedałuję takoż dalej.
Im dalej tym bardziej niemogę wyjść ze zdumienia. Pieknie oznakowane szlaki.
A to pieszy, a to rowerowy a to sciezka lekkoatletyczna. Ścieżka konna też jest!
Nie zabrakło OLBRZYMICH informacji o zakazie puszczania psów bez smyczy.
Szkoda że to martwy przepis. nalazło się psisko zainteresowane rowerzysta czyli mną.
Właściciele siedzieli opodal na ławeczce i jakoś niebardzo zaiteresowali sie że ich pupil
szczerzy zebiska na obcych. W międzyczasie zauwazyłem sporawą polankę.
Na niej zadaszenie (wiata, altana?) z siedziskami. Przed nią spore miejsce na ognisko i siedziska z pni drzew.
Aczkolwiek im dalej w las tym więcej drzew... Skończyła się ubita droga, zaczął leśny trakt.
To jednak nie zmieniło dobrego zdania o tym lasku. Wręcz przeciwnie. Dzieki temu nabrało charakteru.
Czas jednak był już obiadowy i trzeba było wrócić do domciu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz